Rząd zadziwiająco trwoni atuty
Rząd ma dzisiaj twarz Antoniego Macierewicza zamiast twarzy choćby Radka Sikorskiego. To gigantyczny błąd
My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO - powiedział w Stoczni Gdańskiej premier Kaczyński. Strategia była czytelna: wstęp do kampanii wyborczej, próba odzyskania tych, którzy mogli się poczuć zawiedzeni, a rok temu głosowali na Prawo i Sprawiedliwość. No i zwarcie szeregów wobec ataku opozycji i sprawy taśm Renaty Beger. Pytanie tylko, jak duże są te szeregi. Sondaże pokazują, że zaczęły topnieć. Tymczasem działanie PiS przypomina gaszenie pożaru benzyną. Problemem tej partii nie jest bowiem zbyt mało wyrazisty wizerunek, ale ostentacyjne odwrócenie się od umiarkowanego elektoratu. Jarosław Kaczyński wprost oddaje go opozycji bez walki. Przed sceną, z której przemawiał prezes PiS, stało cztery tysiące ludzi. Ile tysięcy, słuchając jego słów w radiu czy telewizji, poprzysięgło sobie, że już nigdy na PiS nie zagłosuje? W stoczni, mówiąc o ZOMO, premier mógł mieć oczywiście na myśli, jak wyjaśniał, anonimowych szkodników, przeszkadzających w naprawie kraju, ale zabrzmiało to tak, jakby po stronie ZOMO stali wszyscy, którzy nie sprzyjają bezwarunkowo jego pomysłom i rządowi. Jarosław Kaczyński uważa zapewne, że przypisywanie mu postawy "kto nie jest z nami, jest przeciw nam", to świadectwo nieprzychylności i manipulacja. Może powinien spokojnie obejrzeć nagranie własnego wystąpienia? Teraz Jacek Kurski - w tumanach kurzu, wznieconego przez świeże starcie z opozycją i częścią mediów - deklaruje, że jego partia chce spokojnie powalczyć o odzyskanie zaufania wyborców. Których? Bo sam Kurski, który jest twarzą i zapewne mózgiem tej ofensywy, budzi u umiarkowanych potencjalnych wyborców PiS skrajną niechęć. I na pewno nie kojarzy się ze spokojem i rozwagą. PiS uznało, że musi skonsolidować swoją bazę - najtwardszy elektorat. To może się uda, ale kosztem ograniczenia poparcia wyłącznie do tego właśnie twardego elektoratu. A przecież we wszystkich dojrzałych demokracjach walka toczy się o umiarkowane centrum, a nie o skrajności. Jednak skutki powrotu do maksymalnie konfrontacyjnego tonu będą nie tylko czysto taktyczne, ale i strategiczne. PiS zaprzepaszcza w ten sposób szansę na modernizację państwa. Dlaczego? Ostatnie wybory Prawo i Sprawiedliwość wygrało także głosami inteligencji, ambitnych młodych mieszkańców większych miast, zirytowanych brakiem możliwości awansu, raczkującej klasy średniej, młodych prawników czy menedżerów, zdających sobie sprawę z siły prawniczo-biznesowych klik, czy drobnych przedsiębiorców - generalnie osób o poglądach konserwatywno-liberalnych, przekonanych, że oczyszczenie polskiego życia publicznego jest niezbędne i jedynie PiS potrafi tego dokonać. Ci ludzie mogli być w tym dziele potężnymi sojusznikami Prawa i Sprawiedliwości. Co więcej, motorem modernizacji kraju mogliby się stać tylko oni, a nie tak hołubieni przez przywódców PiS "pokrzywdzeni", czyli górnicy, kolejarze, hutnicy, rolnicy czy bezrobotni. Warto to podkreślić: modernizacji nie da się przeprowadzić bez, a tym bardziej wbrew lekko konserwatywnemu, ale umiarkowanemu elektoratowi. PiS, zamiast o ten elektorat dbać, nastawia go własną retoryką coraz bardziej przeciwko sobie. Umiarkowani wyborcy są bowiem uczuleni na pewne kwestie. Nie lubią zbyt agresywnego języka, nadmiaru ideologii i patosu, oczekują konkretów i spokojnego tonu. PiS oparło swój wizerunek na założeniach dokładnie przeciwnych. I gdyby jeszcze jego liderzy byli w stanie zróżnicować sposób zwracania się do publiczności w zależności od tego, do kogo mówią. Jednak takiej zdolności wyraźnie nie mają. Bracia Kaczyńscy muszą zdawać sobie sprawę, że sami mają wizerunek ludzi agresywnych politycznie, nastawionych na konfrontację. Sprawiedliwy czy nie, jest on faktem. Wzmacnianie takiego obrazu jest wielkim błędem. W stoczni premier utwierdził w poparciu dla swej partii może kilkanaście procent przekonanych, ostatecznie zrażając co najmniej drugie tyle potencjalnie przychylnych sobie ludzi. Sondaże są bezlitosne. Niestety, ofiarą takiej retoryki padną te dziedziny, w których po cichu zachodzą korzystne zmiany. Swoje robią bez rozgłosu ministrowie Dorn czy Sikorski. Ale zamiast spokojnie i rzeczowo reklamować i pokazywać ich osiągnięcia, liderzy PiS grzmią znów o układzie, spiskach, prowokacjach. Rząd Prawa i Sprawiedliwości ma dzisiaj twarz Antoniego Macierewicza zamiast twarzy choćby Radka Sikorskiego. To gigantyczny błąd. Własny dorobek zaprzepaszcza minister Ziobro. Zamiast rzeczowo omawiać swoje w większości dobre pomysły na reformę systemu sprawiedliwości, spala się na konferencjach prasowych, wpisanych w schemat politycznej konfrontacji. To zadziwiające trwonienie atutów przez kierownictwo PiS. Być może za takim rozkładem akcentów stoją ci spośród ludzi tej partii, którzy dobrze wypadają jedynie w warunkach wojny politycznej. To prawda, że opozycja również przemawia agresywnym językiem. Lecz czy to oznacza, że trzeba jej odpowiadać coraz mocniej? Czy tak trudno pojąć, że czasem warto otworzyć drzwi wyważane przez przeciwnika, aby w nie wpadł? Że warto zejść z linii ciosu, uciec do przodu? Że dla wizerunku ugrupowania politycznego rezygnacja z permanentnej konfrontacji nie oznacza słabości? Że retoryczne chwyty o potędze układu już się zużyły? Wszystko to przemawia wyłącznie do już przekonanych, wahający się zostają zaś bezpowrotnie utraceni. Stoczniowe przemówienie premiera było bezpośrednią odpowiedzią na sprawę Renaty Beger i Adama Lipińskiego. A teraz wyobraźmy sobie, że następnego dnia po emisji taśm Jarosław Kaczyński spokojnie oświadcza: "Zależy nam na większości parlamentarnej, ponieważ chcemy kontynuować naprawę kraju. Nie możemy jednak tej większości gromadzić za wszelką cenę. Minister Lipiński przekroczył swoje uprawnienia. Zostanie zdymisjonowany, a za jego działania wszystkich przepraszam. Wracamy do pracy". I to jest właśnie otwarcie drzwi, które opozycja próbuje z hukiem wyważyć. Nie trzeba krzyczeć o zomowcach, układzie i prowokacjach. Czy takie postępowanie zniechęciłoby twardy elektorat? Nie. Za to zyskałoby punkty wśród tych, którzy oczekują umiarkowania, zdolności do samokrytycyzmu, konkretu. ( aspekt - punkt widzenia, strona (sprawy), wygląd ) ŁUKASZ WARZECHA, komentator dziennika "Fakt"
|
||||