powrót



Stenogram z przesłuchania Anny Jaurckiej

 skróty i sródtyły od redkacji 16-08-2005, ostatnia aktualizacja 16-08-2005 20:06

Pani Anna Jarucka: Wysoka Komisjo! W kwietniu 2002 r. przyszłam do pana ministra w sprawie rozliczenia podatkowego PIT. Pan minister przejrzał przygotowane przeze mnie rozliczenie, powiedział, że zabierze je do domu - ponieważ jego żona musiała je również podpisać. Wtedy przypomniałam mu, że jest to również pora, kiedy należy złożyć oświadczenie majątkowe do Sejmu. Pan minister mi odpowiedział, że już wypisał takie oświadczenie i zostawił w Sejmie, ale na zasadzie jakiegoś skojarzenia z rozliczeniem podatkowym zastanowił się i postanowił jednakże, że nie będzie wpisywał akcji PKN Orlen. Ja wtedy przypomniałam mu, że już w styczniu 2002 r. on złożył w MSZ takie oświadczenie - ponieważ w MSZ wcześniej było składane - i że w tym oświadczeniu te akcje wpisywał.

Pan minister powiedział, że bardzo dobrze, że mu przypominam o tym dlatego, że to też będzie musiał w takim razie zmienić, ponieważ on tych akcji już nie posiada i się pomylił wpisując je.

Jak dostałam upoważnienie

Poprosił mnie natychmiast o przygotowanie takiego upoważnienia dla mnie żebym mogła pójść i poprosić o wydanie tego dokumentu w MSZ. Ja takie upoważnienie natychmiast przygotowałam, zostawiłam w sekretariacie.

Po jakiejś godzinie pani sekretarka poinformowała mnie, że to upoważnienie jest już podpisane. Sekretarka przekazała mi, do kogo mam się zgłosić z tym upoważnieniem. Udałam się do tego pokoju. Nie pamiętam, który to był numer - to było trzy lata temu. W każdym razie ta osoba miała już wyjęte oświadczenie majątkowe ministra. Wręczyła mi je i powiedziała, że muszą je zwrócić, czy żeby pan minister zrobił tę korektę i szybko zwrócił to oświadczenie.

Wróciłam z tym dokumentem do gabinetu pana ministra. Wtedy chyba był jakiś gość, więc chwilę czekałam. Kiedy pan minister był wolny, weszłam do niego. Oświadczenie zostało wypisane jakby powtórnie - mówię cały czas o oświadczeniu, które jest w MSZ składane - ono zostało wypisane już bez akcji PKN Orlen.

Ja sobie pozwoliłam panu ministrowi wtedy zwrócić uwagę, że to oświadczenie jest na dzień 31 grudnia 2001 r., kiedy pan minister te akcje jeszcze posiadał. Pan minister stwierdził wówczas, że on je miał zamiar sprzedać w grudniu, a sprzedał na samym początku stycznia, a więc to prawie na jedno wychodzi i że on teraz nie będzie wpisywał czegoś, czego nie ma. Pan minister użył takiego sformułowania w stosunku do mnie: pani nie mówi, tylko pani słucha, to jest moje oświadczenie, ja wpisuję to, co uważam za stosowne. Pan minister wtedy jeszcze zastanawiał się przez chwilę - powiedział, że właściwie zastanawia się nad akcjami Agory, czy je wpisywać, ponieważ te akcje należą do jego syna, ale w końcu zdecydował się je wpisać. Doskonale pamiętam tę rozmowę dlatego, że ja wtedy jeszcze zauważyłam, że no bardzo sympatycznie jest mieć tyle akcji takiej firmy jak Agora i też bym chciała mieć tyle akcji, na co pan minister powiedział - i wtedy ja to odebrałam jako żart i teraz również uważam, że on sobie żartował - powiedział, że dostał w prezencie te akcje.

Utkwiło mi to w pamięci.

Pan minister potem powiedział, żebym w taki sam sposób, identyczny, przygotowała oświadczenie do Sejmu. Zrozumiałam wtedy - ale to był to mój domysł - że pan minister wypełnił i zostawił w Sejmie, czyli - nie wiem -zostawił może w klubie SLD. Więc nie jestem w stanie stwierdził, czy ono było złożone wtedy, czy nie. Pan minister chyba też nie był w stanie tego stwierdzić, bo powiedział, że na wszelki wypadek trzeba będzie przygotować list do przewodniczącego Komisji Etyki Poselskiej, pana Stefaniuka. Mnie taki list wtedy podyktował. Nie mam świadomości, czy ten list był wykorzystywany dlatego, że jakby moja rola się tutaj już skończyła. Odniosłam jeszcze tylko to poprawione oświadczenie do kadr MSZ. To się działo wszystko tego samego dnia.

Wychodząc jeszcze zapytałam pana ministra, co zrobić z tym starym oświadczeniem, które już nie było potrzebne - MSZ-owskim - na co pan minister powiedział, żebym trzymała w bezpiecznym miejscu. Dlatego w takim odruchu wzięłam do domu to oświadczenie, ponieważ w gabinecie, który wtedy zajmowałam w MSZ, nie miałam kasy pancernej. Zabrałam po prostu razem z tymi kserokopiami PIT i to jakby w jednym, łącznie było u mnie w domu i ja szczerze powiem, że ja nawet, zapomniałam, że ja jestem w posiadaniu tych dokumentów, bo bardzo wiele spraw w tym czasie różnego rodzaju dla pana ministra załatwiałam.

Kiedy zrobiłam ksero upoważnienia

Nie mam oczywiście oryginału tego upoważnienia, zrobiłam sobie wtedy kserokopię. Mówię o tym teraz tak szczegółowo, ponieważ jestem teraz posądzana o wykradanie oświadczenia z MSZ. Chciałabym Wysokiej Komisji powiedzieć, że to jest absolutnie niemożliwe dlatego, że tego typu dokumenty oklauzulowane jako poufne są trzymane, są przechowywana w kasie pancernej. Więc nie dość, że musiałabym mieć wiedzę gdzie przechowywana teczka osobowa pana ministra, czego nigdy nie wiedziałam, musiałabym mieć klucze do kasy, musiałabym mieć klucze do pokoju, musiałabym się tam dostać pod nieobecność osoby pracującej w tym pokoju.

Dowiedziałam się rownieć teraz z mediów, że tego oświadczenia brakuje. I to jest niemożliwe dlatego, że osoba, która mi [je] wydała, gdybym go nie zwróciła, na pewno by się upomniała. To była jej odpowiedzialność. W związku z czym nie rozumiem, dlaczego teraz podobno MSZ stwierdza, że tego dokumentu brakuje.

Jak podrzucono mi na biurko dokumenty

Praktycznie ja o tej sprawie zapomniałam - to było dosyć dawno temu. W styczniu tego roku miała miejsce następująca sytuacja. Pracowałam w tym momencie w Departamencie Promocji, który się mieści na ul. Tynieckiej, nie w głównym gmachu przy ul. Szucha, więc w budynku, do którego jest swobodny dostęp. Któregoś dnia przyszłam do pracy, znalazłam znalazłam w kopercie dwa szyfrogramy oznaczone jako poufne. To były szyfrogramy pochodzące z roku 2004, z kwietnia...

Przewodniczący: W tej kopercie?

- W tej, tak

Przewodniczący: A poufne gdzie było?

- Nie, w tej kopercie, w tej dokładnie kopercie były te dwa szyfrogramy. Chciałam to pokazać dlatego, że mówiłam o tym funkcjonariuszom ABW, uważałam, że powinni to zabezpieczyć jako dowód w sprawie. Oni nie byli tym nigdy zainteresowani. Chciałabym opowiedzieć jak to się potoczyło.

Ponieważ to były stare depesze, moim zdaniem trafiły do mnie po prostu przez pomyłkę. Ktoś omyłkowo je u mnie zostawił. One należały do Departamentu Systemu Informacji, gdzie wcześniej pracowałam na stanowisku zastępcy dyrektora. Ja te szyfrogramy odniosłam po prostu do tego departamentu

ŹRÓDŁO:


Przewodniczący: Po otwarciu koperty.

- Tak, otworzyłam, bo nie wiedziałam, co jest w środku. Rzeczywiście prawdopodobnie tutaj popełniłam błąd, bo powinnam chyba wezwać, nie wiem, pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnych, a nie znałam wtedy aż dokładnie zapisów ustawy o ochronie informacji niejawnych.

Oddałam te depesze i następnego dnia zostałam telefonicznie poproszona na przesłuchanie do ABW.

Byłam wtedy na zwolnieniu

W tym momencie też zresztą byłam na zwolnieniu lekarskim i nie musiałam się stawiać na przesłuchanie, ale uznałam, że być może mam jakieś istotne informacje dla ważnej sprawy, w związku z czym poszłam.

Od samego początku panowie funkcjonariusze, którzy mnie przesłuchiwali, mieli taką tezę, że dostałam te depesze od dziennikarki z dziennika "Metro" i chcieli, żebym podała nazwisko tej dziennikarski. Ponieważ ja nie znałam nigdy nikogo z redakcji "Metra", twierdziłam, że nie znam takiej osoby, nie dostałam tego od żadnej dziennikarski, znalazłam je na biurku. Panowie twierdzili, że to jest niemożliwe, że dostałam od dziennikarki z "Metra".

Przez kilka godzin to przesłuchanie trwało bez protokołowania. Ja w ABW spędziłam, nie wiem dokładnie ile, ale kilka - 4-5 godzin.

Wiem, że to tak długo, bo miałam wtedy wizytę u lekarza, którą musiałam odwołać. W pewnym momencie użyłam sformułowania, że się dziwią i pan, który, jeden, naczelnik Departament Postępowań Karnych, usłyszał, że ja powiedziałam Jasia albo Joasia i zaczął mi wmawiać, że ja już podałam imię tej osoby, że to jest jakaś pani Joanna. Potem pytał mnie, łączył to imię Joanna z jakimiś nazwiskami, których ja teraz nie pamiętam, pytał czy to chodzi o tę osobę.

W końcu poprosiłam panów, żeby jednak spisali protokół, że może jednak zapiszemy to co ja mówię. I w tym protokole zostało zapisane, że ja kategorycznie stwierdzam, że nie znam dziennikarki z "Metra", że tę depeszę znalazłam na biurku. Zakładam, że ten protokół można ujawnić, on jest krótki dosyć, po tylu godzinnym przesłuchaniu, chyba dwie strony panowie pisali tych moich zeznań.

I tego samego dnia wieczorem około godziny 9 funkcjonariusze ABW przyjechali do mnie do domu w celu przeszukania. Ponieważ nie mieli żadnego dokumentu stwierdzającego to przeszukanie, zapytałam: na czyje polecenie jest wykonywane. I otrzymałam odpowiedź, że na polecenie pana pułkownika Ryszarda Bieszyńskiego, dyrektora Departamentu Postępowań karnych. Zresztą funkcjonariusze w czasie przeszukania się cały czas z nim przez telefon konsultowali.

Prokuratura wydała, zatwierdziła to postępowanie sześć dni później, 31 stycznia?

Znaleźli oświadczenie Cimoszewicza, zakleili w kopercię i ja ją podpisałam

To przeszukanie wydawało mi się dziwne. Zapytałam: czego panowie mają zamiar szukać, ponieważ jest taki zapis, że można takie rzeczy wydać, które są poszukiwane. Powiedzieli, że będą szukali tajnych depesz MSZ. Ja takich depesz nigdy nie posiadałam w domu i nie zostały one u mnie oczywiście znalezione. Dwie depesze, z którymi miałam czasowy kontakt, oddałam w Departamencie Systemu Informacji.

Funkcjonariusze prowadzili przeszukanie bardzo energicznie, przeszukali cały parter mojego domu. W pewnym momencie znaleźli dokumenty dotyczące pana marszałka Cimoszewicza, one były po prostu w komodzie wśród innych dokumentów. I w zasadzie w tym momencie przeszukanie się zakończyło, dlatego, że funkcjonariusz, który wszedł na pierwsze piętro, rozejrzał się, zobaczył, że jest sypialnia, są dwa pokoje dziecinne, łazienka, i nawet nie wchodził, po prostu rozejrzał się i zszedł na dół. Zaskoczyło mnie równieć, że zabezpieczono twardy dysk z komputera, który stał na dole, z komputera mojego mażą, zabezpieczono również dyskietki, które znajdowały się właśnie przy tym komputerze. Natomiast na górze, ponieważ mam w sypialni biurko i swój komputer, wiać moim komputerem się panowie nie interesowali, nie interesowali się moimi dyskietkami, których było około 60. Bo to jakby było już po odnalezieniu oświadczenia pana marszałka.

Złożyłam natychmiast zażalenie na te czynności, bo już wtedy przeszukanie wydawało mi się dziwne. Mogę przedstawić kopię tego zażalenia

W momencie, kiedy funkcjonariusze postanowili zatrzymać ta materiały dotyczące pana marszałka Cimoszewicza, ponieważ ja uważałam, że są to jego prywatne dokumenty, bardzo się zdenerwowałam i poprosiłam, żeby dokładnie w protokole zatrzymania rzeczy opisali każde pismo i napisali, co oni ode mnie chcą zabrać, dlatego że obawiałam się - szczerze mówiąc - że pan marszałek będzie miał do mnie pretensje, że ja oddałam jego dokumenty. Na co pan naczelnik, który prowadził to przeszukanie również telefonicznie skontaktował się z pułkownikiem Cieszyńskim [!] i poinformował mnie, że oni już ustalili, że te dokumenty nie mają związku z prowadzonym śledztwem, w związku z czym te dokumenty zostaną w mojej obecności włożone do koperty, ta koperta zostanie zaklejona, ja podpiszę się na tym zaklejeniu, żeby był dowód, że nikt jej nie otwierał, i że ta koperta trafi prosto do rąk pana marszałka Cimoszewicza.

I w protokole, który został spisany w punkcie 4 zapisano, że: "dokumenty dotyczące Włodzimierza Cimoszewicza posła na Sejm wyniesiono w opieczętowanej kopercie, podpisanej przez Annę Jarucka".

Teraz również z mediów dowiedziałam się, że te dokumenty teraz krążą pomiędzy prokuraturą, ABW a MSZ, a funkcjonariusz, który przesłuchiwał mnie w czerwcu tego roku, kiedy zapytałam: co się stało z tymi dokumentami, odpowiedział, że one zostały zwrócone panu marszałkowi. Więc ja bardzo bym się chciała dowiedzieć, czy przy otwieraniu tej koperty był obecny ktoś oprócz dyspozycyjnych funkcjonariuszy ABW, kto mógłby zaświadczyć, co w tej kopercie panowie ode mnie tak naprawdę zabrali.

Zastanawiam się również czy ABW w ogóle miało prawo zabezpieczyć i zabrać z mojego domu jakiekolwiek dokumenty jawne, nie związane w żaden sposób ze sprawą rzekomo zaginionych depesz. Z tego co mi wiadomo, w myśl art. 5 ustawy o ABW i AW ABW jest powołana do tego, żeby stać na straży ochrony informacji niejawnych i w tym kontekście mogę jeszcze ewentualnie zrozumieć fakt zatrzymania oświadczenia majątkowego pana marszałka Cimoszewicza, które było oklauzulowane jako poufne. Nie rozumiem jednak w żaden sposób, czym się kierowali funkcjonariusze zabierając kserokopie jego zeznań podatkowych, jego korespondencji, a także materiały jawne dotyczące kontroli NIK, które też zostały u mnie w domu zabezpieczone.

Bardzo bym się chciała dowiedzieć, czy nie nastąpiło w tej sytuacji, czy nie mamy tutaj do czynienia z przekroczeniem uprawnień przez funkcjonariuszy ABW.

ŹRÓDŁO:


Teraz zrozumiałam znaczenie tej sprawy

Natomiast znaczenie tej sprawy dotarło do mnie tak naprawdę 26 lipca, kiedy oglądałam transmisję telewizyjną z przesłuchania pana marszałka Cimoszewicza, dlatego że dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to oświadczenie, które u mnie zabezpieczono, może mieć jakieś znaczenie.

Jeszcze w czasie tej transmisji od wykonałam telefon do kolegi, który jest współpracownikiem pana marszałka Cimoszewicza, po prostu na zasadzie, żeby go poinformować: no wiem wreszcie, dlaczego u mnie było przeszukanie, o co chodziło. Zapytałam go, czy powinnam może kogoś poinformować o tej sprawie, dlatego że cały czas wydawało mi się, że to przeszukanie u mnie nie miało żadnych podstaw. Ten kolega powiedział, żebym pisemnie poinformowała o wątpliwościach pana marszałka i żebym z nikim nie rozmawiała, i że w poniedziałek spotkamy się w MSZ, to się zastanowimy.

ABW zaczęło mnie straszyć...

W poniedziałek kolega się ze mną już nie chciał spotkać, przestał odbierać telefony. Otrzymałam kilka sygnałów, które zinterpretowałam w taki sposób, że może nie powinnam rzeczywiście z nikim rozmawiać i zapomnieć o całej sprawie. Równocześnie ABW zaczęła wzywać na przesłuchania kolejne osoby z kręgu moich znajomych, z kręgu moich współpracowników. I taką ostatnią kroplą, która - jeżeli o mnie chodzi - przeważyła tutaj, był telefon jaki w poniedziałek w zeszłym tygodniu funkcjonariusz ABW zadzwonił do siostry mojego męża i poinformował ją, że skoro ona utrzymuje kontakty Anną Jarucką, to musi wiedzieć, że jest to osoba podejrzana o działalność szpiegowską.

W tym momencie poczułam, że dość tego i powiedziałam, że w takim razie złożę zażalenie do prokuratury na działania ABW, bo uważam, że nie mają prawa w ten sposób do członków mojej rodziny mówić. Na co siostra mojego męża powiedziała, że ona tego nigdy w życiu nikomu nie potwierdzi, bo ona się boi się w ogóle wracać do domu.

Uznałam, że to po prostu już wystarczy, że nie możemy się bać instytucji, która jest powołana do ochrony interesów obywateli. We wtorek rozmawiałam z kilkoma znajomymi na ten temat i mówiłam, że ja chciałabym się skontaktować z kimś z członków komisji. Jeden ze znajomych poprzez jeszcze jedną znajomą osobę skontaktował mnie wtedy z panem posłem Miodowiczem i spotkałam się z nim w czwartek.

Nigdy nie byłam i nie jestem związana z żadną opcją polityczną i nikt mnie nie namawia do tego, nie byłam inspirowana przez nikogo, po prostu uznałam, że nie chcą już funkcjonować w takim państwie, gdzie musimy się bać państwowej instytucji.

Jeszcze podsumowując - chciałabym zapytać: dlaczego ABW dezinformuje w tej sprawie? Dlaczego w czwartek rzeczniczka ABW pana Magdalena Stańczyk powiedziała, że na tym etapie to postępowanie zostało umorzone? Już w piątek zarówno ona jak i prokuratura informowały, że w tej sprawie toczy się śledztwo. Dlaczego rzeczniczka ABW pani Magdalena Stańczyk najpierw powiedziała, że w korespondencji z posłem Stefaniukiem była mowa o akcjach Agory? Dlaczego na pytanie w czerwcu, kiedy przesłuchiwał mnie funkcjonariusz ABW i zapytałam, co się dzieje z twardym dyskiem z komputera mojego męża, usłyszałam: że on już jest poddany ekspertyzie, natomiast w sobotę na portalu "Gazety Wyborczej" przeczytałam, że: "twarde dyski wyjęte z domowego komputera Jaruckiej, czekają jeszcze na ekspertyzę". Teraz się mogę spodziewać, że będą tam znalezione rzeczy, o których mi się nigdy nawet nie śniło.

Cimoszewicz, Barcikowski i Michnik to grupa trzymająca władzę

Chciałbym wiedzieć dlaczego i na czyje zlecenie "Gazeta Wyborcza" kłamie pisząc, że: "przesłuchana też została Anna Jarucka jako świadek, ale w specjalny sposób. Prokurator uprzedził ją, że może odmówić odpowiedzi na pytania, jeśli mogłyby j ą narazić na odpowiedzialność karną".

Nigdy nie byłam w tej sprawie przesłuchiwana przez prokuraturę, już pomijając, że taka formułka jest wygłaszana każdemu świadkowi, które składa swoje zeznania. Skąd „Gazeta Wyborcza" i tylko „Gazeta Wyborcza" ma tyle informacji na temat toczącego się w tej sprawie śledztwa i dlaczego zamieszcza tylko te informacji, albo głównie te informacje, które są nieprawdziwe. Tutaj chciałam zacytować za portalem: „Anna Jarucka wciąż urzędniczka MSZ informuje przełożonych, że dziennikarka «Metra » ma tajną pocztę dyplomatyczną. Zamierza ujawnić przecieki z MSZ. Na dowód afery Jarucka przedkłada dwa szyfrogramy wysłane w poprzednim roku z ambasad Kanady i Ukrainy do centrali i to dokumenty z klauzulą poufne".

To jest ewidentne kłamstwo, które łatwo udowodnić, dlatego że protokole, kiedy byłam przesłuchiwana, ja cały czas mówiłam, że nie znam żadnej dziennikarki "Metra", a depeszą znalazłam na biurku.

I chciałabym zapytać, czy toczy się już w takim razie postępowanie dyscyplinarne wobec funkcjonariuszy ABW, którzy udzielają takich informacji "Gazecie Wyborczej"?

Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego właśnie dopiero teraz w lipcu, kiedy się zorientowałam, że mogę mieć ważne informacje - ABW zaczyna wzywać na przesłuchania kolejne osoby a nawet członków ich rodzin? To jest może element humorystyczny, ale nawet żona mojego ginekologa była wzywa na przesłuchanie.

Naprawdę bym chciała, żeby ktoś do końca wreszcie wyjaśnił: co, dlaczego i na czyje polecenie robiła w tej sprawie ABW.

Moim zdaniem te wszystkie fakty się układają w bardzo logiczną całość i z przykrością muszę stwierdzić, że po 16 latach przemian nadal nie żyjemy w demokratycznym państwie, tylko żyjemy w państwie totalitarnym, w którym teraz kolejna grupa trzymająca władzę - i moim zdaniem jest to Cimoszewicz, Barcikowski, Michnik - realizuje własny scenariusz obsadzenia stanowiska prezydenta Rzeczypospolitej.

Ja marszałka o nic nie oskarżam, do do konfrontacji stanę

Chciałabym wiedzieć: dlaczego przez ostatnie dni pan marszałek Cimoszewicz wytaczał ciężkie działa, prowadził przeciwko mnie kampanię oszczerstw, mówił na mój temat publicznie nieprawdę i to właśnie teraz, kiedy się zorientował, że moja wiedza może być dla niego niebezpieczna?

Dlaczego pan marszałek Cimoszewicz mówił, że popełniłam, że popełniłam przestępstwo, kiedy nigdy nie byłam skazana prawomocnym wyrokiem i nie toczy się przeciwko mnie żadne postępowanie?

ŹRÓDŁO:


Dlaczego pan marszałek mówi, że wysłał mnie na urlop bezpłatny? Ja od czasu zatrudnienia w MSZ, nigdy nie przebywałam na urlopie bezpłatnym, ani wychowawczym. Można prześledzić historię mojego zatrudnienia w kadrach.

Nie będę już tutaj odnosić do kolejnych rzeczy, które pisała "Gazeta Wyborcza", dlatego że w tej sprawie mam zamiar podjąć kroki prawne przeciwko "Gazecie Wyborczej".

Nie rozumiem naprawdę postępowania pana marszałka, który - skoro jak twierdzi - zawsze jest człowiekiem uczciwym i pryncypialnym, nie mógł postąpić niezgodnie z prawem, nie mógł popełnić żadnego błędu i moje zeznania przed komisją nie powinny mu w żaden sposób w niczym zaszkodzić. Chcę podkreślić, że ja pana marszałka o nic nie oskarżam, niczego mu nie zarzucam i nigdy nie prowadziłam przeciwko niemu żadnej kampanii medialnej. Uważam, że to co pan marszałek teraz robi i to, że poszedł na wojnę ze mną, to dowodzi tego, że pan marszałek wiedział, co ja dzisiaj będę komisji mówiła i że uważa, że jest to prawda.

Pan marszałek i dyspozycyjna wobec niego gazeta, której redaktor naczelny był zawsze na Szucha częstym gościem, zrobili wszystko, żebym ja tutaj dzisiaj stanęła jako osoba niewiarygodna, jako osoba niezrównoważona psychicznie i pan marszałek ma w tej sytuacji czelność mówić, że on jest bezradny. To ja nie wiem, co ja powinnam w tej sytuacji powiedzieć.

Mam nadzieję, że uda się w przyszłym Sejmie w ten sposób zorganizować działanie służb specjalnych, żeby one rzeczywiście stały na straży interesów obywateli, a nie polityka, który jest bliskim przyjacielem ich szefa.

Ja jestem oczywiście gotowa na konfrontację z panem marszałkiem Cimoszewiczem, aczkolwiek uważam, że taka konfrontacja niczego do sprawy nie wniesie, dlatego że prawdopodobnie pan marszałek swoje zeznania podtrzyma, ja też nie powiem niczego innego.

Jeżeli by Wysoka Komisja chciała taką konfrontację zarządzić, ja prosiłabym, żeby to się odbyło w nieco późniejszym terminie, dlatego że w tej chwili ze względu na tę nagonkę medialną byłoby to dla mnie stresogenne.

Mam jednak inna propozycję. Jestem gotowa poddać się badaniu na poligrafie

(brak jednej strony stenogramu)

Poseł Konstanty Miodowicz: Ja bardzo uważnie się wsłuchiwałem w słowa pani Anny Jaruckiej i dochodzą do wniosku, iż podnoszona prze niektórych członków naszej komisji, a w szczególności przez pana posła Giertycha wzglądy bezpieczeństwa świadka, zaczynają rysować mi się znacznie klarowniej i wyraziściej niźli do tej pory [Giertych mówił w piątek, że ujawnił sprawę Jaruckiej, gdyż jej życie było zagrożone. Miodowicz mówił na to, że niec o tym nie wie - a przecież jako jedyny z komisji miał kontakt z Jarucką - red.]. Proponuję, żeby pan przewodniczący jak najszybciej to uczynił.

Pełnomocnik Anny Jaruckiej: Jeśli mogę zabrać głos. Oczywiście gdybyśmy mogli jeszcze zajrzeć w to oświadczenie przed - że tak powiem - puszczeniem go do prasy, dobrze? Jeśli byłaby taka możliwość.

Poseł Roman Giertych:

Panie mecenasie, to oświadczenie zostało złożone...

Pani Anna Jarucka:

Ja nie widzę takiej potrzeby

ŹRÓDŁO:


skróty i sródtyły od redkacji



Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA




powrót