powrót

15 października 2003 00:12

Ratować i dorsza, i rybaków



źródło: onet.pl

Bez dorsza nie przeżyją...

"Głos Szczeciński": Do lutego 2004 r. ograniczono limity połowowe dorsza. W efekcie polscy rybacy zamiast 16 tys. będą mogli złowić tylko 12 tys. ton tej ryby. Ich zdaniem jest to limit głodowy, mogą nie przetrwać.

Ograniczenie limitów wprowadziła Komisja Bałtycka reprezentująca organizacje i rządy krajów skupionych wokół Bałtyku. "Stanowisko Komisji jest dla nas absolutnie niezrozumiałe" - mówi zbulwersowany Bogdan Waniewski, rybak z Dziwnowa, a jednocześnie prezes Stowarzyszenia Armatorów Rybackich i członek Sztabu Kryzysowego Polskiego Rybołówstwa.

Podczas niedawnych obrad w Wilnie, gdzie ta decyzja zapadła, sprzeciwiały się jej praktycznie wszystkie organizacje rybackie. Nie wzięto jednak tych głosów pod uwagę. Prezes podkreśla, że z ponad 420 polskich kutrów więcej niż 70 proc. bazuje na połowie właśnie dorsza. Ograniczenie limitów dla wielu z nich i ich rodzin oznacza po prostu katastrofę. Ponad połowa wspomnianych jednostek pochodzi z zachodniopomorskich portów. Zmniejszone limity połowowe mają służyć ochronie populacji dorsza, która zdaniem naukowców europejskiego instytutu do badań morza jest na Bałtyku zagrożona. Problem w tym, że ocena naukowców zupełnie rozmija się z tym, co na morzu obserwują sami rybacy - odnotowuje "GSz".

"Dorsza z roku na rok jest więcej" - zapewnia prezes Waniewski. "Potwierdzają to nasi koledzy z innych krajów" - dodaje w rozmowie z gazetą


.

Mój komentarz

Jest ważne, by urzędnicy postępowali zgodnie z zasadą, że trzeba dążyć do ugody wszystkich zainteresowanych stron , a nie do stwarzania przymusu. Ta zasada nie jest przestrzegana nawet przez tak dostojne gremium jakim wydaje się być Konwent UE. Zjawisko wydaje się więc powszechne.

Podam przykład działania godnego pochwały, który tylko z pozoru wydaje się odległy, bo dotyczy dość egzotyczngo konika morskiego na terytorium odległych Filipin. Został zrealizowany tam wieloletni progrmam ochrony konika. Dokonała tego jedna dzielna osoba, kobieta biolog, bodajże Belgijka (nie pamiętam szczegółów), która spędziła tam wiele lat, angażując się w tą sprawę (film opowiadający o tym był emitowany w TVP).

Udało się tam z jednej strony założyć rezerwaty, w których ginąca populacja konika odrodziła się w ciągu kilku lat , a zdrugiej strony udało się pozostawić obszary jego pozyskiwania przez miejscowa ludność tak, by mogła ona przetrwać na tym obszarze. Jest to wspaniały przykład rozumnego działania i uporu, bo stan początkowy nie obiecywał szczęśliwego końca. Ważne też w tej sprawie było to, że miejscowa ludność, początkowo nieufnie nastawiona do programu, widząc rzetelność działań organizatorki uczestniczyła w nim potem aktywnie. Miała więc miejsce , choć nie od początku , pełna ugoda stron.

Wróćmy na nasze podwórko.

1/ W przypadku ograniczenia połowów dorsza nie mamy doczynienia z postępowaniem rozumnym. Z prostego przeliczenia ilości kutrów i ilości rybaków na kutrach (zawsze ich tam się pięciu conajmniej uwija) wynika skromna mieisięczna ilość przypadająca na jednego rybaka i jego rodzinę.

2/ Z faktu, że wszystkie firmy oprotestowały decyzję można wyciągnąć wniosek, że ma miejsce całkowity brak ugody stron. Jednomyślność wśród opozycji na to wskazuje.

3/ Opinia o odradzaniu się dorsza pochodzi z wielu źródeł. Można ją zbadać i potwierdzić przez grupę ekspercką, a najwyraźniej nie została ona uwzględniona.

4/ Podobnie jak na Filpinach mamy tu doczynienia nie tylko z zagrożoną grupą zawodową. Zawód rybaka jest wrośnięty w kulturę rejonów nadmorskich. Problem jest więc znacznie szerszy.

Jednym z rozwiązań byłoby ograniczenie połowów, jeśli jest to naprawdę konieczne i jednoczesne dopłacanie rybakom tyle do ceny rynkowej złowionej ryby, by wyrównać im niezawiniony , ale wymuszony spadek dochodów.

Ratując dorsza zgubi się rybaków. Trzeba ratować i dorsza i rybaków.

powrót