9-11-06



USA

Rumsfeld: wizjoner bez przyjaciół



Prezydenta Busha do pozbycia się Donalda Rumsfelda nie przekonały złe wieści z Iraku, naciski Condoleezzy Rice, a nawet rady własnej żony. Skuteczne okazało się dopiero widmo totalnej porażki republikanów



Dobrali się doskonale. Bush i Rumsfeld to dwaj wizjonerzy, którzy wierzą, że tylko upór do samego końca przynosi rezultaty. Już 35 lat temu o zdymisjonowanym wczoraj szefie Pentagonu ówczesny prezydent Richard Nixon mówił: - Rummy to twardy gość. Jest bezwzględnym sukinsynem. Możecie być tego pewni.

Kolejny prezydent Gerald Ford właśnie dlatego mianował Donalda Rumsfelda sekretarzem obrony. Był najmłodszym człowiekiem sprawującym tę funkcję w historii USA. Ford - w kontekście przegrywanej wówczas wojny w Wietnamie - potrzebował kogoś, kto przełamie opór wojskowych w sprawie rezygnacji z poboru na rzecz armii zawodowej.

Gdy misja została wykonana, Rumsfeld musiał jednak odejść. Arogancki styl bycia nie zjednywał mu przyjaciół. Tak było i później, gdy zajął się biznesem. Co parę lat zmieniał firmy. Ale najczęściej po tym, jak ze skraju bankructwa udawało mu się wyprowadzić je na prostą. Zawsze był człowiekiem od najtrudniejszych zadań.



Misja specjalna

W 2001 roku George W. Bush, wbrew radom swojego ojca, znów miał dla Rumsfelda specjalną misję: przekształcić ociężałe amerykańskie siły zbrojne, przystosowane do warunków zimnej wojny, w elastyczną, sprawną machinę militarną zdolną przeprowadzić w każdej chwili precyzyjne uderzenie w każdym miejscu świata.

Ta ogromna rewolucja była pomyślana na lata. Rumsfeldowi przyszło ją jednak przyspieszyć. Armia musiała się sprawdzić już po kilku miesiącach: najpierw w Afganistanie, potem w Iraku.

Wyniki wydawały się początkowo rewelacyjne. Przy użyciu stosunkowo niewielkich sił Amerykanie najpierw pokonali talibów, a następnie dotarli do Bagdadu i obalili brutalny reżim Saddama Husajna. Szef Pentagonu raz jeszcze przekonał się, że nie warto słuchać nawet najbardziej doświadczonych generałów, którzy radzili mu, aby użył kilkakrotnie więcej żołnierzy.

Bardzo szybko wizja Rumsfelda zaczęła się jednak rozmijać z rzeczywistością. Już w pierwszym miesiącu po zajęciu Iraku Amerykanie nie byli w stanie ochronić przed grabieżą i zniszczeniem muzeów, budynków publicznych, sieci energetycznej. Potem zaś powstrzymać rosnącej fali przemocy. ( po co - )



Konflikt z panią Rice

Niemożliwością okazał się też inny pomysł sekretarza obrony: " irakizacja" konfliktu. Lokalne wojska nie były w stanie wyręczyć Amerykanów w zapewnieniu bezpieczeństwa kraju. Rozwiązana zaś na wniosek Rumsfelda armia Saddama okazała się głównym źródłem dla rebeliantów poszukujących ludzi bez pracy, ale potrafiących władać bronią.

Dla Rummy'ego "przejściowe" trudności były jednak tylko sygnałem, aby jeszcze mocniej dążyć do wyznaczonego celu. Francję i Niemcy, które widziały sprawy inaczej, nazwał pogardliwie "starą Europą". Ówczesnego sekretarza stanu Colina Powella, który przekonywał do wykorzystania w większym stopniu dyplomacji, zmusił do dymisji. Z samego Pentagonu odeszło wielu generałów, którzy nie chcieli służyć straconej sprawie.

Upadek Rumsfelda zapoczątkowała kobieta, która mogłaby być jego córką. Z Condoleezzą Rice przestał rozmawiać niedługo po jej nominacji na szefową Departamentu Stanu (na początku zeszłego roku). Nie zdołał jednak pokonać jej w walce o względy prezydenta. Później pojawiła się książka Boba Woodwarda "Stan zakłamania", w której na światło dzienne wyszły wątpliwe okoliczności podjęcia decyzji o interwencji w Iraku.



Worek treningowy liberałów

Decydująca okazała się jednak opinia Amerykanów, wśród których aż dwie trzecie nie wierzy w wygranie wojny pod obecnym dowództwem. Utrzymanie w tych warunkach szefa Pentagonu oznaczałoby dla prezydenta Busha jedno: skoro nie Rumsfeld, to on sam jest winny katastrofy. ( w to nie wy - )

Szef Pentagonu miał zresztą okropną prasę. Wkrótce stał się ulubionym workiem treningowym nieprzychylnych Bushowi i interwencji w Iraku wpływowych liberalnych mediów. Ta, nie zawsze słuszna, ale bezwzględna krytyka poważnie obniżała jego notowania.

I chociaż był najdłużej sprawującym swoją funkcję amerykańskim sekretarzem obrony, wczoraj nikt nie miał dla niego ciepłych słów. - Jego odejście otwiera wreszcie nowe perspektywy - uznała przyszła przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Nawet John McCain, najpoważniejszy kandydat republikanów na prezydenta, przyznał, że "od dawna nie miał zaufania do tego człowieka".

Co teraz będzie robił 74-letni bezkompromisowy polityk? - Zapewne nie miał czasu o tym pomyśleć. Pracował siedem dni w tygodniu po kilkanaście godzin. Ma ranczo w Nowym Meksyku. Pewnie teraz tam odpocznie - powiedziała chcąca zachować anonimowość współpracowniczka Rumsfelda. ( bus - )



JĘDRZEJ BIELECKI z Waszyngtonu